Spojrzałem na dziewczynę. Była wykończona i mocno ranna. Co oni jej zrobili?!
- Musiałem... - wyszeptałem, chociaż wiedziałem, że ona teraz mnie nie słyszy.
Wziąłem ją na ręce i wyszedłem z pomieszczenia. Wokoło mnie pojawiła się biała aura. Każdy próbował mnie zaatakować, ale ta aura tworzyła jakby tarczę obronną. Nie zwracałem na nic uwagi. Ja nie stworzyłem tej tarczy. Ona sama powstała. Coś dodawało mi siły... Musiałem za wszelką cenę uratować Sav. Dlaczego? Nie wiem... w końcu dotarłem do wyjścia z budynku i wraz z nieprzytomną Savey na rękach, wzbiłem się w powietrze. Pół godziny później byłem w moim apartamencie. Położyłem ją na łóżku w sypialni. Jej rany były poważne... mogła umrzeć... nie mogę do tego dopuścić! Skupiłem się i z wielkim trudem udało mi się uleczyć większość ran dziewczyny. Byłem przez to wykończony. Przykryłem ją kocem. Było już późno. Chciałem przy niej czuwać całą nic, ale przez to, że ją uleczyłem, byłem bardzo słaby i zmęczony. Położyłem się na łóżku, obok Sav. Odsunąłem się jednak na skraj łóżka. Nie chciałem, by uznała mnie za chorego psychicznie zboczeńca.
<Savey?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz